fbpx

Z nostalgią o dawnym Łasku

Stojąc w oknie niegdyś starej, a obecnie pięknie odnowionej kamienicy przy pl. 11-go Listopada 1, patrzę z nostalgią na obecny rynek. Łapię się na tym, iż wspomnienia wracają coraz częściej – czy to z racji przemijającej młodości czy też może z powodu zmieniającego się świata.

Nie wiem dlaczego, ale tęsknie do tych starych wąskich uliczek, drewnianych domów, bruku na ulicach, przetaczających się wozów konnych i nielicznych samochodów, które co jakiś czas wolno przewalały się przez nasze uśpione miasteczko. Byłam dzieckiem, ale zapach tego miasta pozostaje ciągle w mej pamięci.

Jako dziecko uwielbiałam chodzić na rynek, ale nie ten rynek który stanowił centrum miasta, ale taki prawdziwy, czwartkowy (na miejscu dzisiejszego Vobiano), na którym można było kupić dosłownie wszystko co na owe czasy było niezbędne. Tak, niezbędne. Bo wtedy się kupowało tylko to co niezbędne. Garnki, patelnie, kurę, gołębia, zboże, mięso, drewniaki, chodaki – coś starego, coś nowego, dla każdego. Motyle drewniane , koniki bujane jak to w starej piosence Maryli śpiewano.

Wyobraźnią wracam do rynku stanowiącego centrum miasta, niegdyś tonącego w zieleni, z ławeczkami schowanymi w przycięty żywopłot, z cygankami, które w swoich długich spódnicach i bogato zdobionych koralowych kolczykach krążyły po rynku i ze słowami ”stara cyganka prawdę Ci powie” namolnie nagabywały przechodniów.

W myślach próbuję odtworzyć obrazy z dzieciństwa – domy, ulice, sklepy…

Idąc od ulicy Żeromskiego – rogowy dom którego już dawno nie ma i fryzjera – pana Kozakiewicza siedzącego na progu swojego zakładu (obecnie Rossman) . Po prawej stronie Supersam, naprzeciwko czapnik, sklep u Kazia – tam marzenie każdej dziewczyny- spinki do włosów, gumki, pierścionki – rzeczy wówczas prawie nieosiągalne. Dalej wulkanizacja u Wojewody, potem fryzjer damski – ciągle mam w pamięci deskę, którą pani Maryla kładła na oparcia fotela aby móc obciąć moje włosy na jakże wtedy popularnego ”pazia”. Sklep u Basiek. Trochę dalej dom w którym się urodziłam – mieszkaliśmy na piętrze, pod nami był sklep z odzieżą i materiałami (później sklep spożywczy, obecnie jubilerski). Jak przez mgłę majaczy mi się apteka – jej miejsce w latach 70-tych zajęła biblioteka obecnie sklep z RTV . Dalej fotograf i szewc. I znowu fryzjer – pan Grabski.

Ogólnie fryzjerów w Łasku nie brakowało – oprócz dwóch wspomnianych jeszcze Wesoły, Gruszczyński i Buczkowski, ale ich można było znaleźć też w rynku, z tym, że ich zakłady były na innej pierzei. Dalej magiel u Helenki gdzie jako dziecko wieszałam się na wielkim kole który trzeba było kręcić tak aby machina ruszyła – teraz mi nawet trudno opisać mechanizm działania . Z ciekawości chciałam znaleźć w Internecie taki okaz, ale ku mojemu zdziwieniu wszystko co znalazłam nijak się miało do ogromnej machiny pani Helenki. I w końcu jest – chyba taki sam albo bardzo podobny . Nie mogę się oprzeć i poniżej zamieszczam zdjęcie:

To interesujące urządzenie służyło do prasowania (maglowania) większych sztuk bielizny, pościeli, obrusów, ręczników czy też zasłon.. Mechanizm przekładni kół zębatych urządzenia, wyposażony został w tzw. smarowniczkę kapturową systemu Stauffera, która podawała 4 cm³ smaru (tłoczyła smar do urządzenia przy jej dokręcaniu). Ten rodzaj smarowniczki produkowany i używany jest od lat 80-tych XIX wieku.

Taaak… magiel u Helenki miał swoją tajemniczość. A może to nie magiel, tylko ta cała otoczka która temu towarzyszyła – ciemne pomieszczenie z jedną małą zwisającą z sufitu zakurzoną żarówką i wszędobylskie czarne koty które wlepiały swoje oczy w nieliczne osoby które tutaj zachodziły. Bo kotów u Helenki było aż nadto..

Przechodząc na drugą stronę ulicy obecnie zrewitalizowana kamienica pod nr 1. Za moich czasów był to Plac 15-grudnia . Obecnie zupełnie nie do poznania – niegdyś z odrapanym tynkiem, zaniedbana… Doskonale pamiętam na parterze po lewo sklep papierniczy, w późniejszym czasie z materiałami tzw. metraż – lub odwrotnie najpierw metraż potem papierniczy – nie mogę sobie przypomnieć Po prawo sklep warzywny, po nim sklep z pamiątkami i galanteria skórzana. Piętro zajmowali lokatorzy.

Z ogólnie dostępnych informacji wiem, że przed wybuchem II wojny światowej kamieniczka ta należała do Żyda Mandela, wcześniej bo już od 1906 roku była w posiadaniu jednego z jego przodków. Dowodem tego, iż kamienica zamieszkiwana była przez ortodoksyjnych Żydów, jest dobrze zachowany i odrestaurowany wykusz czyli kuczka zwana przez żydowskich chasydów suką, ze względu na odbywające się raz w roku, w piętnastym dniu miesiąca Tiszri (wg kalendarza żydowskiego) Święto Sukkot. Wg kalendarza gregoriańskiego obecnego w polskiej kulturze obchody przypadają na miesiące wrzesień – październik w zależności od roku.

Kuczka, sukkah, szałas – pod tą nazwą kryje się drewniana dobudówka od strony podwórka, na piętrze. Prawa budowy były i do tej pory są niezwykle skomplikowane i ściśle określone w Talmudzie. Musi posiadać minimum 3 ściany, które nie mogą poruszać się na wietrze i być pokryta naturalnym tworzywem. Powinna stać pod otwartym niebem, a dach powinien być na tyle dziurawy aby były widoczne gwiazdy. Wnętrze kuczki urządzano w taki sposób aby przez 7 dni stało się mieszkaniem w którym jadano posiłki, modliło się, spało i przyjmowało Gości.

W ten sposób obchodzono Święto Sukkot – święto które rządzi się swoim własnym unikalnym zwyczajem praw i obowiązków. Święto, które upamiętnia czterdziestoletnią wędrówkę Żydów przez pustynię, po ucieczce z Egiptu do Ziemi Obiecanej, kiedy to wzorem koczowników spali w namiotach i szałasach. Nieodłącznym elementem Święta Sukkot jest bukiet obrzędowy – lulaw. Składa on się z 4 gatunków roślin – palmy daktylowej, mirtu, witek wierzbowych oraz ertrogu – owocu „dobrego drzewa” wyglądem przypominającym cytrynę.

Wnętrze kuczki oświetlano lampą naftową, a rolą dzieci było przystrajanie własnoręcznie wykonanymi rysunkami, wycinankami, łańcuchami papierowymi, girlandami z liści i owoców. Znając naturę dzieci można sobie wyobrazić tę radość, piski, przekomarzania – wszystko to, co towarzyszy podczas przygotowań do świąt. A świąt w Judaizmie jest niemało – szabes, Chanuka, Jom Kipur, Pesach, Purim,wspomniane wcześniej Sukkot i zaraz po nim Simchat Tora i wiele jeszcze innych mniej lub bardziej ważnych. Do tego zwykłe rodzinne, takie jak zaręczyny, wesela, narodziny i Bar Micwa gdzie 13 letni chłopcy stają się dorośli wobec prawa.

Aż trudno uwierzyć, ale w 1935 roku, w naszym małym miasteczku pojawia się ktoś, kto udokumentuje naszą żydowską społeczność. Ktoś, kto praktycznie nie zna Łasku ani okolic. Ktoś kto jak się później okazuje jest światowej sławy fotografem. Zainteresowanych odsyłam do strony: https://vishniac.icp.org/exhibition.

Roman Vishniac – niesamowita historia na którą naprowadził mnie Piotrek Szymański – jeden z aktywnych członków facebookowej grupy „Łask na starych zdjęciach” prowadzonej przez Wojtka Madeja.

Vishniac urodził się w 1897 w rosyjskiej rodzinie żydowskiej w Pawłowsku niedaleko Sankt Petersburga. W wieku 23 lat wraz z rodziną emigruje do Berlina i zostaje zapalonym fotografem amatorem – członkiem kilku berlińskich klubów fotograficznych. Po dojściu Hitlera do władzy społeczność żydowska stanęła w obliczu wyzwań i represji i trzeba pamiętać, iż był to czas powszechnego ubóstwa, rosnącego bezrobocia oraz ruchów antysemickich. Vishniac opuszcza Berlin i emigruje do Francji. W latach 1935-1938 zostaje zatrudniony przez największą na świecie żydowską organizację humanitarną w Paryżu JDC (The Leading Global Jewish Humanitarian Organization) do udokumentowania zubożałych społeczności żydowskich w Europie Wschodniej. I tak trafia do Polski, a nawet do Łasku… Dzięki jego fotografiom mamy dokumenty przedstawiające życie łaskich żydów w przededniu II wojny światowej. Poniżej kilka jego prac zapewne w większości już znane, ale być może niewielu wie, kto jest ich autorem.

Tutaj zakończę swoją opowieść, ale za jakiś czas powrócę, gdyż przede mną dalsza historia łaskiego rynku. Bo czy można sobie wyobrazić przedwojenne żydowskie sklepiki oraz małe warsztaciki rzemieślnicze funkcjonujące niemal na parterze każdej kamieniczki? Albo malutki hotelik ze sceną dla wędrownych trup teatralnych?

Niestety, wojna oraz polityka eksterminacyjna doprowadziły do ogromnych strat – do biologicznej zagłady oraz kulturalnego i materialnego wyniszczenia. Najsmutniejsze jest to,że ten naród żył z nami przez kilka stuleci, tworzył wspólną historię, wspaniałą kulturę i tradycję a w zaledwie kilka lat zniknął i przestał żyć obok nas.

Joanna Rojewska