fbpx

Jeremi Przybora „Wraz, czyli bez. Opowiadania i listy z krainy nonsensu”

Zacznę od marudzenia.

Wszystkim nam się wyświetlają czasami memy z „mądrościami” w stylu: „lepiej przeklinać niż być małym, cichym s……..synem” (tak jakby nie było nic pomiędzy) „albo badania wykazały, że ludzie przeklinający są inteligentniejsi” (te na pewno robili amerykańscy naukowcy).

Wszystko pięknie, tylko mnie załącza się wtedy czerwona lampka. Bo nie mam przed oczami jakiegoś wspaniałego poety, reżysera, malarza itp. który na przykład czasami, żeby dodać pikanterii swojej elokwentnej wypowiedzi, rzuci jakąś ku…ą dla ubarwienia. Albo przyjemnego towarzyskiego spotkania, gdzie obecni raczą się przezabawnymi anegdotami z dodanymi gdzieniegdzie przerywnikami.

Raczej widzę wszechobecne chamstwo i prostactwo, porozumiewanie się ludzi (w pracy, w domu, w szkole) jedynie za pomocą kilku wulgaryzmów.

Czasami po prostu jest to zwyczajne wyzywanie, czyli przemoc werbalna. Uważam, żeby coś miało swoją moc i wydźwięk musi być używane sporadycznie i w uzasadnionych przypadkach.

Sam byłbym hipokrytą, gdybym stwierdził, że nie przeklinam. Jednak wcale nie uważam tego za przejaw inteligencji i powód do dumy. Poza tym trzeba wiedzieć kiedy, gdzie i z kim. A ja uważam, że te proporcje zostały ostatnio zachwiane i szambo wręcz wylewa się (choćby z internetu, gdzie np. na niby szanowanych kanałach na youtube bez przekleństw się praktycznie nie obejdzie).

To było pierwsze marudzenie, teraz będzie drugie.

Otóż niespecjalnie jestem zwolennikiem polskich, współczesnych kabaretów. Generalnie całościowo podchodząc do problemu (bardzo dobre słowo w tym kontekście) uważam je za ocean beznadziei z wysepkami dobrego humoru. To wyjątki w rodzaju kabaretu Hrabi czy Mumio.

A tak w ogóle jestem z pokolenia, które dorastało przy programach w stylu „Za chwilę dalszy ciąg programu” czy radiowo-trójkowego „Nie tylko dla orłów”. I nasiąkało takim specyficznym poczuciem humoru, które było błyskotliwą celebracją absurdu i nonsensu.

Ja zdecydowanie jestem też ze stronnictwa zauroczonego „Kabaretem Starszych Panów”. On zafascynował mnie już wtedy kiedy byłem w podstawówce i na jedynym (drugi tak śnieżył, że nic nie było widać) kanale oglądałem powtórki tego programu w naszej zgrzebnej telewizji. Z wiekiem jeszcze bardziej doceniłem te niesamowite gry i zabawy słowne, poezję i wyjątkowe poczucie humoru. To wyróżniało zresztą „Kabaret Starszych Panów” na tle smutnej jak… (tu sami sobie wstawcie przekleństwo) rzeczywistości Polski Ludowej.

Tutaj przechodzimy do głównego bohatera tego wpisu, czyli Jeremiego Przybory. Bo to do jego książki „Wraz, czyli bez. Opowiadania i listy z krainy nonsensu” niedawno sięgnąłem.

W trakcie czytania uśmiechałem się szeroko zafascynowany genialnym doborem słów. Szybko skończyłem i chciałem więcej.

Wyboru opowiadań dokonał Michał Rusinek i to jemu warto oddać też głos, oto fragment wstępu:

Stanisław Barańczak pisał, że purnonsensowa twórczość Jeremiego Przybory pomogła ludziom wyjść „prawie bez szwanku” z ciężkiego nonsensu PRL-u. Ja natomiast jestem głęboko przekonany, że ta twórczość może także pomóc przetrwać nonsensy współczesnej polskiej rzeczywistości.

Zgadzając się z tym słowami mogę tylko powiedzieć, że dawno nie czytałem tak cudownie nonsensownych, pełnych kompletnie absurdalnego poczucia humoru opowiadań!

Jest tam m.in. o dentyście, przy którym można sprawdzić czy jest się twardzielem. Warto również poczytać o wdowie po kwartecie smyczkowym. Jest pełne mordu i namiętności opowiadanie „Kozioł ofiarny wuja Hieronima”. Można się dowiedzieć co robiło wąsate chłopisko z batem w piwnicy dżezowej. Warto też poznać niezwykłych radnych, którzy brali adaptery i płyty z „Pieśnią jesienną” Czajkowskiego i szli grać obywatelom przy kominkach, gdy zmierzch zapadnie.

Rzekłbym, że w tych trudnych czasach ta lektura jest bardzo potrzebna jako (przynajmniej jeżeli chodzi o mnie) ucieczka…ale nie, to złe słowo. Jako fascynująca podróż do krainy absurdu i nonsensu.

To obcowanie z twórczością wirtuoza słowa (który nie potrzebował wulgaryzmów) jakim niewątpliwie był Jeremi Przybora. Później z takiej podróży wraca się trochę weselszym i bardziej odpornym na absurdy życia codziennego i czasami grubo ciosaną oraz pozbawioną polotu rzeczywistość.

Michał Jędrasik