fbpx

The Storyteller. Opowieści o życiu i muzyce – Dave Grohl

Macie też czasami tak, że artysta, którego lubicie i cenicie sprawia wrażenie osoby, którą z przyjemnością zaprosilibyście do domu?

W sumie nie znacie człowieka, ale intuicja podpowiada, że możecie go ugościć kawą w stołowym bez obawy, że zwinie wam zastawę, a po kieszeniach pochowa łyżeczki. Dla mnie David Grohl zdecydowanie należy do takich osób.

Jednak to nie jest najważniejsza myśl, dzięki której sięgnąłem po jego autobiografię.

Główny powód jest taki, że facet był zamieszany w powstanie płyt, które zdecydowanie odcisnęły wpływ na moim życiu i trafiły strzałą prosto w serce.

Począwszy od „Nevermind’ Nirvany po „Songs for the Deaf” Queens of the Stone Age. Od albumu Killing Joke z 2003 roku po nagrania supergrupy Them Crooked Vultures. Właściwie od początku lat 90 nasze drogi muzycznie się krzyżują.

To też gość, który potrafił wyjść z cienia Nirvany i nie został na zawsze „byłym perkusistą tej słynnej kapeli”. Potrafił stworzyć kolejną, fascynującą historię z nowym projektem, czyli Foo Fighters. I nagrał z nią płytę, której słuchanie sprawia mi taką samą (wiem, bluźnię teraz) przyjemność jak słuchanie nagrań Nirvany. Chodzi mi o album „The Colour and the Shape „, który należy do mojego prywatnego, muzycznego kanonu lat 90.

Od razu uprzedzam, że ta książka też trafi do mojego kanonu, tym razem ulubionych lektur dotyczących artystów.

Bo to wspaniała afirmacja życia, swojej pasji, miłości do muzyki i szacunku do ludzi, którzy ją tworzą.

Ale nie bójcie się, nie ma tam słodzenia i lukru. Jest szczerość i „chore” poczucie humoru, właśnie takie jakie uwielbiam.

Motywem przewijającym się przez całą książkę jest (teoretycznie mało rokendrolowa) wielka miłość i szacunek Davida Grohla do mamy. Artysta opowiada o tym, że to jego najlepsza przyjaciółka, u której może liczyć na bezwarunkowe wsparcie. Dużo trudniejsze relacje (i brak zrozumienia) łączyły go z ojcem. Warto jednak zwrócić uwagę jak pięknie jest opisane ich ostatnie spotkanie.

Temat rodziny pojawia się na kartach tej książki wielokrotnie.

David Grohl wspólnie z żoną wychowują trzy córki. W jednym z rozdziałów poznajemy historię kombinowania i przekładania koncertów oraz układania terminarzu lotów, żeby tylko dotrzymać słowa i zdążyć na wspólny bal dzieci. Teoretycznie wydaje się nietrudne dla gwiazdy rocka, jednak sprawa dotyczy szybkiego przelotu… z Australii do USA! I równie szybkiego powrotu na koncerty na Antypodach!

W książce przedstawiona jest też scena, w której David nie może ukryć wzruszenia. Chodzi o moment, kiedy w pewnym momencie jego córka Harper (wtedy ośmioletnia) mówi, że chce się nauczyć grać na perkusji.

Ale chyba najważniejszy (muzyczny) wpływ wywarła na Davida Grohla jego kuzynka Tracey, która zabrała go na pierwszy koncert.

Tak się składało, że był to występ niezależnej (ale bardzo wpływowej) chicagowskiej załogi punkowej Naked Raygun. Do tej pory trzynastoletni Davidek (wpatrując się w plakaty m.in. Kiss i Led Zeppelin) wyobrażał sobie, że niedostępne zwykłym śmiertelnikom i składające się z wirtuozów zespoły występują na gigantycznych scenach pośród laserów.

Okazało się, że istnieją też małe klubiki z artystami grającymi na wyciągnięcie ręki! Wtedy artysta odkrył najważniejszy element rock’n’rolla a mianowicie jak sam stwierdził „surowe i niedoskonałe brzmienie ludzi, którzy uwalniają swój najgłębiej skrywany głos, żeby mogli go usłyszeć wszyscy”.

I pomyślał, że on też tak może! To był dla niego moment przełomowy.

To co uderza w tej książce, to niesamowita determinacja w dążeniu do celu i przekonanie o sensowności tego co się robi. David nie wątpił nigdy, choć bywało różnie. Choćby kiedy działał w grupie Scream i bujał się po różnych spelunach w USA i Europie.

Później przyszła Nirvana i wszystko się zmieniło.

Ten okres opisany jest z dużą czułością, ale też smutkiem (wiadomo jak to się skończyło). Nirvana to była dysfunkcjonalna (jak pisze sam David), ale kosmiczno-magiczna (jak dopowiadam ja) ekipa. Tym większy szacunek budzi mnie postawa artysty, że później nie odcinał kuponów i nie jechał na opinii „gościa z Nirwany”, tylko otworzył nowy rozdział z Foo Fighters.

Żeby jednak nie było tylko na poważnie.

Książka jest też pełna dziwnych, wciągających i śmiesznych historii i anegdot.

Do nich należy choćby surrealistyczna podróż do klubu ze striptizem (który prowadziła ekipa z Pantery) czy wizyty w Białym Domu. Przyznacie, duży rozrzut tematyczny.

Są również opisane spotkania z innymi muzykami, w książce przewija się Paul McCartney, Tom Petty, AC/DC, Iggy Pop, Joan Jett, Neil Young, stary dobry kumpel Josh Homme z Queens Of Stone Age czy nawet Rick Astley!

Wspomniałem wcześniej o mojej sympatii do Davida Grohla, ale jak mam nie lubić gościa, którego jednym z ulubionych zakątków jest bajeczna kraina spokoju, czyli The Ring of Kerry w południowo-zachodniej Irlandii? Tak się składa, że moim też.

Bardzo podoba mi się też maksyma Davida „udawaj aż się uda”, bo parę razy już ją sam stosowałem.

Do tego dochodzi wspomnienie wspaniałego koncertu Foo Fighters, który zagrali w 2018 roku na Open’erze. Charyzma, dobra zabawa i potężne brzmienie.

Na koniec zacytuję wam słowa Davida Grohla dotyczące miłości, bo myślę, że idealnie nadają się na motyw przewodni książki:

Uczucie, ktore wymyka się rozumowi i nauce. Mam wielkie szczęście, że dostałem dużo miłości. Kto wie, może to ona najsilniej wpływa na nasze życie. To na pewno najważniejsza muza każdego artysty. A nic nie może się równać z miłością matki. To najpiękniejsza pieśń życia. Wszyscy mamy dług u kobiet, które dały nam życie. Bez nich nie byłoby muzyki

Doceńcie, że nie streściłem wam (choć mnie korciło) całej książki, ale przy okazji uwierzcie, że warto po nią sięgnąć. Mogę nawet pożyczyć.

Michał Jędrasik