fbpx

„Summer of Soul” – zaginiony festiwal

Mnogość serwisów streamingowych mających szeroką ofertę serialowo-filmową niesie ze sobą dużo pokus. O kasie nie wspomnę, ale dla takiego filmowego maniaka jak ja istnieje problem zamiany w traszkę albo trytona…a nie, sorry, takie rzeczy to w Monty Pythonie.

Tutaj bardziej chodzi o zalegające, oblepione resztkami chipsów (choć w moim przypadku to raczej czekolady) wgapione w telewizor, klikające w pilota, żeby zobaczyć co tam nowego na Netflixie…ZOMBIE.

Żeby się w coś takiego nie zamienić obiecałem sobie ostatnio, że będę dokonywał daleko posuniętych ograniczeń w doborze repertuaru filmowego w serwisach streamingowych. Szukam rzeczy nieewidentnych i dla własnego dobra poszukuję uważniej. Brzmi to trochę snobistycznie, ale wierzcie mi, to nie to, chodzi po prostu o zachowanie higieny i niemarnowanie czasu.

Jest pewien dokument, który ostatnio mocno zaznaczył swoją obecność w filmowym świecie, m.in. zdobył tegorocznego Oscara w kategorii „Najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny”. I przy okazji kilkadziesiąt innych nagród filmowych. Jednak w Polsce przeleciał praktycznie niezauważony dosłownie przez parę kin. A zdecydowanie warto poświęcić mu swój czas.

Chodzi o film „Summer of Soul”, za którego reżyserię odpowiedzialny jest Ahmir Khalib Thompson, czyli Questlove.

To producent muzyczny i DJ, ale ja go głównie kojarzę jako współzałożyciela i perkusistę grupy The Roots. Moim zdaniem najlepszego hip-hopowego składu jaki kiedykolwiek istniał.

I pan Questlove zabrał się za przypomnienie ciekawego i ważnego wydarzenia z historii amerykańskiej muzyki, a właściwie całej amerykańskiej popkultury. A przy tym wydarzenia kompletnie zapomnianego.

Z czym muzycznie kojarzy się wam rok 1969? Wiadomo, Woodstock! Festiwal, który na stałe zapisał się w muzycznej historii świata. Mało kto wiedział (ja w każdym razie uczciwie przyznaję, że nie miałem pojęcia), że tamtego roku miało miejsce również znakomite wydarzenie kulturalne w samym Nowym Jorku.

Chodzi o Harlem Cultural Festival, który odbywał się przez sześć niedziel między 24 czerwca a 24 sierpnia w Mount Morris Park.

Wydarzenie będące świętem afroamerykańskiej muzyki, mody, właściwie szeroko pojętej kultury. Koniec lat 60 był jednocześnie przełomowym i trudnym okresem dla całej czarnej społeczności w USA. Bieda, nierówności rasowe, walka o prawa obywatelskie, jednocześnie szansa i nadzieja na lepsze czasy, to był burzliwy a jednocześnie fascynujący okres.

.Film oczywiście porusza te kwestie i umiejscawia je w szerszym kontekście społeczno-politycznym. Natomiast to co mnie od początku interesowało najmocniej, to muzyka i wykonawcy, którzy tam wystąpili. A liczba znakomitych artystów była imponująca. Jazz, blues, funk, soul, gospel, wszystkie te rodzaje muzyki miały swoją silne przedstawicielstwo.

Z tych bardziej znanych wykonawców warto choćby przywołać Stevie’ego Wondera.

Wtedy przeistaczającego się z cudownego dziecka w dojrzałego artystę, który później zaoferował w latach 70 tak wybitne albumy jak „Talking Book”, „Innervisions” (którą ostatnio sobie kupiłem na winylu, jak ona brzmi!) czy „Songs in the Key of Life”

Kiedy ogląda się występ Niny Simone na tym festiwalu, to ciarki przechodzą po plecach.

To był jednocześnie występ pełen różnych uczuć, żalu, gniewu, ale też nadziei. Żalu i gniewu względem polityków, niesprawiedliwości społecznej. Nina wręcz namawia do buntu i walki. Jednocześnie muzycznie jest to doskonały występ. Myślę sobie, że tacy Rage Against The Machine mogą się od Niny Simone uczyć, jak wyrażać swój gniew i bunt przez muzykę.

Politykom mocno dostaje się w tym filmie, choć trzeba przyznać też, że nie wszystkim. Na tym festiwalu pojawił się ówczesny burmistrz Nowego Jorku, John Lindsay. Należał do Partii Republikańskiej, w filmie przedstawiany jest jako osoba sprzyjająca całej społeczności afroamerykańskiej.

Na Harlem Cultural Festival był też obecny jeden z liderów czarnej społeczności, działacz na rzecz praw obywatelskich i duchowny kościoła baptystycznego, pastor Jesse Jackson. W ogóle w całym filmie mocno podkreślona jest rola religii i kościoła. Osoby, które miały jakiś związek z festiwalem podkreślają jak ważna była wtedy wiara w ich życiu. A żarliwość ich wiary objawiała się także przez muzykę. Dlatego tak silnie był reprezentowany jeden z jej gatunków, czyli gospel.

Oglądamy niesamowite koncerty będące jednocześnie duchowymi misteriami takich już trochę zapomnianych (albo w Polsce w ogóle nieznanych) wykonawców jak Edwin Hawkins Singers czy The Staples Singers. Choć pani Mavis Staples do tej pory z powodzeniem kontynuuje karierę, wydając tak dobre płyty jak choćby „We get by” z 2019 roku.

Występuje też sama królowa gospel (i ulubiona wokalistka Elvisa Presleya) Mahalia Jackson.

W filmie pojawia się ciekawe stwierdzenie jednej z osób, że oni wtedy nie wylegiwali się na kozetkach u terapeutów.

Ich terapią była muzyka.

Znakomitych wykonawców, których fragmenty koncertów oglądamy jest więcej, warto wspomnieć choćby B.B. Kinga.

Dla mnie akurat najważniejszą grupą pokazaną w tym filmie była ekipa Sly and Family Stone. Ich występ, wygląd, skład, brzmienie było zwiastunem nowego.

Ery przechodzenia z garniturków we wzorzyste i kolorowe stroje. Zmiany epoki uroczych acz naiwnych piosenek w zakręcony, psychodeliczny soul. Wspólnego grania białych z czarnymi. Tamtego roku Sly and Family Stone wystąpili również na Woodstock i dali genialny koncert!

Ciekawostka, festiwal był filmowany, natomiast już po jego zakończeniu cały materiał powędrował na półkę na wiele lat. Bo nikt nie był nim zainteresowany.

Wzruszyła mnie scena, kiedy uczestnik wydarzenia widząc fragmenty festiwalu stwierdza ze łzami w oczach, że nie zwariował! Bo zapamiętał Harlem Cultural Festival jak barwne, kolorowe i w gruncie rzeczy przełomowe wydarzenie a ten film to potwierdza.

Obejrzyjcie i sprawdźcie, czy nie miał racji. Film jest dostępny na platformie CANAL + ONLINE.

Michał Jędrasik