fbpx

„Music Box. Woodstock 99′: Pokój, miłość i agresja”

Opowieść o Woodstock 99 łatwo byłoby ubrać w komedię, nabijając się końca lat 90.: z mody, muzyki. Ale tak naprawdę wydarzenia potoczyły się jak w horrorze”

Garret Price (reżyser filmu)

Od tych słów zaczyna się film „Woodstock ’99: Pokój, miłość i agresja”, sam tytuł już intryguje.

Co się m.in. kojarzy z różnymi festiwalami i Woodstockiem (tym polskim odpowiednikiem też)? Niewinne, służące do zabaw i smarowania, błoto.

Otóż w 1999 roku błoto wymieszało się z gównem. I to nie tylko w przenośni, ale i dosłownie.

Jednak najpierw cofnijmy się jeszcze trochę bardziej w czasie, do festiwalu Woodstock, ale tego z 1969 roku. Przez lata wydarzenie to obrosło niesamowitą legendą. Przyczyniły się do tego wspaniałe koncerty wykonawców, którzy  wtedy naprawdę coś znaczyli (Jimi Hendrix, Janis Joplin, zresztą długo by wymieniać). A pozytywny wizerunek całości utrwalił później dokument, płyta, itd.

Jednak to tylko jedna strona medalu.

W filmie, o którym piszę pojawiają się informacje, że wcale nie było tylko tak słodko, peace & love, bla bla bla…, że jak głębiej poskrobać, to pojawiały się zamieszki, armia musiała dowozić zaopatrzenie, były też ofiary. Jednak przez lata otoczono to wydarzenie wręcz magicznym nimbem. W takim wypadku kto by nie chciał powtórzyć tej fantazji?

Dlatego też w 1994 roku ją powtórzono.

Bardzo dobrze ją pamiętam, bo, uwaga, była transmitowana w polskiej telewizji! To wydarzenie miało być pomostem miedzy latami 60. a 90., zresztą wystąpili też wykonawcy (Joe Cocker, Santana), którzy odcisnęli swoje wyraźne piętno na koncertach w 1969 roku. To tego doszli artyści, którzy wtedy naprawdę byli w swojej najwyższej formie. To był najlepszy okres Heńka i jego Rollins Band, Les Claypool z swoim Primusem również wysoko szybowali. Do tego choćby Nine Inch Nails, Red Hot Chilli Peppers i wielu, wielu innych. Elektronika (The Orb, Orbital) też była obecna. Dorzućmy jeszcze takie gwiazdy jak Metallica, Aerosmith. Dużo dobrego.

Skoro udało się drugi raz, to czemu nie zrobić kolejnego? Pojawiła się pokusa zorganizowania trzeciej edycji i została wcielona w życie…niestety. Wracamy więc do głównego tematu, czyli filmu, „Music Box. Woodstock ’99: Pokój, miłość i agresja”, który jest do obejrzenia na platformie HBO GO. 

Dokumentu fascynującego i jednocześnie smutnego. Zapisu dosyć spektakularnej katastrofy, jaką był ten festiwal w 1999 roku. Wyjątkowo upalnych trzech dni agresji i przemocy. To znaczy autorzy tego filmu zdają się stawiać taką tezę, chodź organizatorzy byli trochę innego zdania. I to zdanie jest uwzględnione w tym filmie. Michael Lang (pomysłodawca i kreator poprzednich Woodstocków) oraz John Scher próbują bronić tego wydarzenia. Jednak o obronę tego, co tam się wydarzyło jest trochę trudno.

Ciekawa była już sama lokalizacja.

Małe miasto Rome w stanie Nowy Jork. A dokładnie baza lotnicza. W filmie pojawia się nieco sarkastyczna opinia, że organizowanie festiwalu pełnego miłości i pokoju w wojskowej bazie nieco się ze sobą gryzie. To jednak tylko szczegół. Drugą sprawą była chęć całkowitego skomercjalizowania całej imprezy. Woda za 4 dolary? Ta cena jest równie absurdalna również w dzisiejszych czasach.

Kolejny problem, nieczystości.

Toalety szybko się przepełniły, szambo zaczęło wyciekać i wymieszało się razem z wodą. W pierwszej dobie młodzież myślała, że tarza się w błocie, a były to po prostu ludzkie ekskrementy.

I chyba najpoważniejsza sprawa.

Wiecie jak to to jest na dużych festiwalach? Albo było, bo czasy się trochę zmieniają. No…jest trochę luźniej ogólnie mówiąc. Na tym festiwalu była moda na topless. Tylko to niekoniecznie musi się wiązać z tym, że facetom nagle wydaje się, że mają przyzwolenie na…dotykanie, macanie…tej przemocy seksualnej było tam bardzo dużo. Zresztą posłuchacie co krzyczy tłum, kiedy na scenie pojawia się aktorka Rosie Perez („Pokaż cycki! Pokaż cycki!”)

Moby, który występował wtedy na Woodstock,  stwierdził, że naprawdę nie wie jak to było możliwe, że od oświeceniowych wartości reprezentowanych przez Kurta Cobaina i Michaela Stipe’a doszło do pochwały kultury gwałtu na Woodstocku 99. To zresztą prztyczek do Kid Rocka i Limp Bizkit , którzy wtedy byli u szczytu kariery i tam występowali. Zresztą Limp Bizkit poświęcone jest sporo miejsca w tym filmie, dostaje się też ich wokaliście. Fred Durst tak podjudzał i  prowokował do rozpierduchy wściekły i spalony słońcem tłum, że cudem jest, że w trakcie ich koncertu nikt nie zginął. Jeden z organizatorów po prostu stwierdził: Fred Durst był debilem, a wtedy kompletnie mu odbiło.

Malowniczo ujął to Jonathan Davis z grupy Korn (też tam wtedy grali):

Doprowadzili publikę do szału, ale wtedy ludzie brodzili już w gównie i szczynach, bo toi-toie się przelewały. Byli odwodnieni, mdleli. Było ich za wielu na tę infrastrukturę…i się zaczęło”

Red Hot Chilli Peppers też się nie popisali. Kiedy już na koniec festiwalu w różnych jego częściach nastąpiły podpalenia i pożary, zamiast uspokajać tłum zagrali…”Fire” Hendrixa! To wszystko było jakimś zbiorowym szaleństwem!

Jednak najsmutniejsza w tym filmie jest historia fana, który tego festiwalowego szaleństwa nie przeżył…

Ciekawe są słowa głównego organizatora Michaela Langa, który na koniec mówi: „Gdybyśmy dobrali artystów w klimacie poprzednich edycji, byłaby to inna impreza i inna publiczność. Ale chodziło o stworzenie czegoś współczesnego, a taka była współczesność”

Cofnijcie się w czasie i zobaczcie to na własne oczy.

Michał Jędrasik