fbpx

Michał poleca seriale

„VINYL”. Hedonistyczna płyta z przeszłości.

Nie będę się krygował i od razu napiszę, że szczerze i od serca polecam ten serial o środowisku muzyczno-artystycznym, który jest opisem pewnej minionej epoki, a w dodatku firmują go tacy ludzie jak Martin Scorsese i Mick Jagger. Ma tylko jeden sezon, ale ten sezon to pełnokrwista i szaleńcza jazda bez trzymanki. Trochę jak przejażdżka rollercoasterem. Zachwyci albo zemdli, albo momentami jedno i drugie, w każdym razie nie pozostawi obojętnym. Mnie zostawił z otwartą buzią i galopadą myśli.


Mamy rok 1973, całe branża w pełnym hedonistycznym rozkwicie. Główny bohater jest szefem wytwórni płytowej, z którą osiągnął duży sukces. Jednak nadmiar używek, błędne decyzje biznesowe jego i kolegów, niesprzyjające okoliczności oraz ostra konkurencja sprawiają, że zaczyna mu się palić grunt pod nogami, a właściwie to już sytuacja grozi wielkim pożarem z wybuchami.

Pilot serialu wyreżyserowany przez Martina Scorsese daje nam wyraźny obraz tego, co nas czeka. Czuć mocno rękę tego artysty, akcja pędzi do przodu niczym pociąg TGV, dialogi są błyskotliwe i ostre jak brzytwa, a „sex and drugs and rock and roll” leje się z ekranu strumieniami. Inna sprawa to bohaterowie tej opowieści, którzy od początku nie wzbudzają w nas zbytniej sympatii. I tu też widoczna jest ręka Scorsese, pamiętacie choćby „Chłopców z ferajny”? Genialne to było, ale oglądało się trochę na zasadzie jakiegoś programu przyrodniczego pt: „Życie drapieżników” z komentarzem czytanym przez panią Krystynę Czubównę w stylu, „a teraz lew dopadnie i zje antylopę”. Nie wspominając już o tych dupkach (na czele z głównym bohaterem) zaludniających ekran w także skądinąd świetnym „Wilku z Wall Street”. Ale po pierwszych dwóch godzinach byłem na tyle porządnie zachęcony, że wciągnąłem się w opowieść z takim samym entuzjazmem z jakim wciąga się w tym filmie kokainę.

Co dostałem w zamian wraz z resztą odcinków? Wyrazisty, precyzyjny i fascynujący zapis pewnej muzycznej epoki, z całym swoim blichtrem, gwiazdorstwem. Wydawało się jeszcze, że można ostro balować bez ponoszenia konsekwencji, to dopiero w następnej dekadzie AIDS miało rozpocząć swoje piekielne łowy. Chwilę przed nadchodzącymi zmianami, tuż za rogiem czaił się już przecież choćby punk rock (w filmie dużą rolę odgrywa fikcyjna grupa Nasty Bits, ze swego rodzaju proto-punkowym podejściem w stylu The Stooges i MC5) a z zupełnie przeciwległej strony nadchodziła era disco. Cały czas jesteśmy oczywiście bombardowani muzyką z tamtego okresu, przewija się wiele prawdziwych jak i wymyślonych na potrzeby serialu kapel. Swoją działkę ma w „Vinylu” Led Zeppelin ze swoim szalonym menadżerem Peterem Grantem (kapitalna rola brytyjskiego aktora, Iana Harta). Jest przesiąknięta czarnym humorem historia, w której przewija się Alice Cooper, na ekranie pojawiają się też The Velvet Underground, Andy Warhol, David Bowie, John Lennon, Bob Marley, będzie tam nawet pionier i ojciec chrzestny hip-hopu DJ Kool Herc. Oddzielną bajką jest świetna historia z królem Elvisem. Dodajmy do tego jeszcze brzmiącego często w tle krwistego bluesa, czy funky i ja już sam do siebie mogę powiedzieć „będzie pan zadowolony”.

Michał poleca – Vinyl

Odrębne miejsce zajmuje główny bohater, Richie Finestra, gość raczej nie z tych, co dadzą się bezgranicznie lubić. Niejednoznaczna postać, facet równocześnie kochający i krzywdzący swoją rodzinę, bezgranicznie oddany swojej pracy. Próbujący podnieść się z upadku charyzmatyczny typ, który (żeby zmobilizować swoich pracowników do tego, aby w ekspresowym tempie znaleźli jakiś nowy, obiecujący talent) potrafi wygłosić taką gadkę motywacyjną: „Cofnijcie się myślą do pierwszej piosenki od której przeszły was ciarki, która sprawiła, że chcieliście tańczyć, ruchać albo kogoś stłuc!”. Bobby Cannavale prawdopodobnie zagrał swoją życiową rolę. Reszta aktorów drugo- i trzecioplanowych za nim nadąża. Dwa przykłady: Ray Romano, najbardziej znany z sitcomu „Wszyscy kochają Raymonda”, tutaj w roli znerwicowanego i zdesperowanego współpracownika głównego bohatera. Albo Andrew Dice Clay (pamiętam go jeszcze z „Crime Story”), który w epizodycznej roli właściciela kilku stacji radiowych tworzy jedną z najbardziej obleśnych i odpychających kreacji jakie ostatnio widziałem. Aha, do tego wszystkiego dokładamy jeszcze morderstwo, mafię, duchy (a właściwie ducha) przeszłości, i mamy pełnię szczęścia.

Dużo radości sprawiło mi rozszyfrowywanie smaczków tamtej epoki, muzyki, sztuki, mody, wszystkich tych niuansów i odniesień kulturowych, które określały USA z pierwszej połowy lat 70. Nie wiem, czy ten serial jest w stanie zainteresować każdego, ponieważ mówi o dosyć specyficznym środowisku w specyficznych czasach. Ja jednak będę się upierał, że niezależnie czy zafascynuje, czy zniesmaczy, warto wstąpić na trochę do tego zaginionego świata.

Serial dostępny jest na platformie HBO GO.

Michał Jędrasik