Zostań w domu. Siedź w domu. Pracuj w domu. Dom, dom i dom. Dom-szkoła, dom-restauracja, dom-kino. Dom kultury w domu. Dom w domu.
Siedzę zatem grzecznie w domu i rozmyślam, czy semantyka tego słowa nie ulegnie przypadkiem przesunięciu…? Czy te pozytywne dotąd konotacje, związane z domem, a więc – ciepło, rodzina, azyl, bezpieczeństwo – w związku z pandemią nie zostaną nagle zdeprecjonowane? Czy siedzenie w domu stanie się karą?
Weźmy na przykład takie domówki. Swojskie i niedrogie melanżyki w gronie ziomeczków: sylwesterki, urodzinusie, pępkóweczki… Jak myślicie, czy będą nadal tak popularne? Czy po długotrwałym kiszeniu się w czterech ścianach wciąż znajdą swoich wyznawców?
Albo taki domator, czyli ten, który z definicji sporo przebywa w chacie, uwielbia wydeptane kapcie, swój buzujący pod oknem kaloryfer, pupila-Mruczka i takie tam rodzinne klimaty. Trudno stwierdzić, czy spokojne usposobienie domatora nie zostanie nadszarpnięte nagłą oraz zbyt intensywną dostawą tego miłowanego przezeń dobra. W myśl zasady: co za dużo to nie zdrowo. Może i nawet zatwardziały domator porzuci swą podomkę, domowników, a tym samym domową część siebie. Kto wie?
Zastanawiam się, czy domowe obiady, kojarzone dotąd z czymś arcysmacznym, prawdziwym, babcinym będą nadal w restauracyjnym menu kusiły swą „domowością”. Czy wręcz przeciwnie? Rozpoczniemy poszukiwania czegoś absolutnie niedomowego, ociekającego egzotyką, a nawet sztucznością. Mogę tylko dom…niemywać.
Inaczej możemy też spojrzeć na pracę chałupniczą, w zwykłych czasach pożądaną, wygodną, lekką. Obecnie – hmmm… przymusową.
A skoro już mowa o chałupach, w ubiegłym tygodniu w radiu usłyszałam słynne „Chałupy welcome to”. I choć doskonale wiem, że chodzi o kultowy nadmorski kurort to jednak „przetłumaczyłam” sobie refren na swój sposób.
Niestety, bardzo adekwatny do sytuacji.
(Anula)